Tam i z powrotem

2005
Tam i z powrotem, Galeria Le Guern, Warszawa

Płaski, pusty pejzaż, znaczony prostymi, zgeometryzowanymi bryłami jednakowych domów. Nad pejzażem unoszą się chmury – a na niektórych chmurach lecą sobie rozmarzone, nagie, rude dziewczyny.

Ten pejzaż to na pewno Finlandia, a wszystkie dziewczyny nazywają się być może Dorota Podlaska.

Płaski, pusty pejzaż, znaczony prostymi, zgeometryzowanymi bryłami jednakowych domów. Nad pejzażem unoszą się chmury – a na niektórych chmurach lecą sobie rozmarzone, nagie, rude dziewczyny. Ten pejzaż to na pewno Finlandia, a wszystkie dziewczyny nazywają się być może Dorota Podlaska. A jeżeli rzeczywiście się tak nazywają, to są porte parole Doroty Podlaskiej – artystki, która stworzyła uwodzicielsko odrealniony i jednocześnie jak najbardziej oparty na faktach cykl prac o tym jak pojechała do Finlandii i z niej wróciła. Tam i z powrotem.

„Tam i z powrotem” to prosta historia. Horyzontalne, bezkresne pejzaże Finlandii, rozmazane lasy widziane z okna pędzącego samochodu, zagubione w krajobrazie schludne domy, łoś, który staje na środku autostrady, zatrzymując podróżnych, dochodzące do granic abstrakcji obrazy zjawiskowego północnego nieba, składają się na malarski reportaż z krainy, która wydaje się niemal bajkowa – i być może nieprzypadkowo projekt Doroty Podlaskiej dzieli tytuł z opowieścią o wyprawie Tolkienowskiego Hobbity. Druga, warszawska część cyklu to rzecz o wielkomiejskim spleenie i alienacji, z tłumem anonimowych ludzi w roli głównej. Oglądamy ich oczyma świeżo przeprowadzonej do Warszawy artystki, na przystankach, przez okna i z okien autobusów. Fińskie i warszawskie pejzaże składają się na dekoracje, w których rozgrywa się na wpół autobiograficzna, na wpół zmyślona opowieść Podlaskiej.

Od lat obserwuję z podziwem nonszalancję z jaką Dorota Podlaska porusza się na scenie artystycznej. Dorota pozwala sobie na ryzykowną postawę artystyczną. Proponuje sztukę kameralnego formatu, sympatyczną, niemal niewinną. To kontrowersyjne jakości, bo większość współczesnych artystów jak ognia boi się, by ich działalność nie została rozpoznana jako sympatyczna, ani tym bardziej niewinna. Tymczasem Dorota Podlaska nie waha się zagrać na sentymentalnej nucie, potrafi flirtować z tradycją twórczości naiwnej, robić miłą sztukę – i czyni to bez zabezpieczenia w postaci ironii; w jej pracach nie doczekamy się momentu, w którym artystka zdemaskuje sympatyczność jako fortel, cyniczną grę z konwencją. Kto ma czelność być dzisiaj na serio miłym artystą?
Dorota Podlaska jest w Polsce artystką głównego nurtu sztuki współczesnej – wystawia w prestiżowych instytucjach, jest dość powszechnie akceptowana przez poważnych krytyków, bierze udział w zbiorowych projektach wraz z innymi czołowymi polskimi artystami. Funkcjonuje w tzw. wysokim obiegu artystycznym na ekskluzywnych prawach outsiderki, bo jej postawa nie mieści się przecież w dominującym obecnie post-awangardowym i po-konceptualnym modelu. Dlatego właśnie nazwałem strategię Doroty za ryzykowną; chodzi o ryzyko wykluczenia z głównego nurtu sztuki i zepchnięcia na margines zaludniony przez naiwnych i sentymentalnych twórców, których nie traktuje się poważne. Artystka zaryzykowała i wygrała, biorąc system z zaskoczenia; uwiarygodnia ją niefrasobliwość i odwaga z jaką ignoruje obowiązujący w sztuce ton. Jej prace byłby nie do przyjęcia, gdyby nie to, że są tak przekonywujące.

Prace Doroty Podlaskiej dobrze opisuje się zdrobnieniami. Artystka nie maluje więc obrazów, lecz raczej obrazki. Konstruuje pikturalne instalacje o scenograficznym charakterze, i sama mówi, że konwencja, którą się posługuje pochodzi nie tyle z teatru, ile z kukiełkowego teatrzyku. Jako malarka nie tylko używa chętnie małych formatów, lecz odwołuje się również do „mniejszych” tradycji kultury wizualnej – w jej pracach można doszukać się elementów poetyki komiksu, ilustracji, a nawet sztuki naiwnej. Podlaska zaprzęga malowanie w służbę narracji. Agata Jakubowska celnie porównała artystkę do anglosaskich „story-tellers”, gawędziarzy, opowiadaczy historii. Dorota ma zawsze to opowiedzenia jakąś „historię obrazkową”. Rzadko operuje pojedynczymi przedstawieniami; najczęściej buduje cykle prac, które układają się narracje, zbudowane za pomocą języka zapożyczonego z komiksu i photo-stories. To opowieści o miłości, samotności, marzeniach, o mężczyznach i kobietach, którzy często się nie rozumieją, a jeszcze częściej rozmijają. Podlaska podkreśla literackość swoich prac, organizując je w „biblioteki” i „kartoteki”, w których serie niewielkich, malowanych na tekturze obrazków o pocztówkowych rozmiarach umieszczane są w szufladach niczym biblioteczne fiszki. To malarstwo objawia się w postaci archiwów, ale również zbiorów fetyszy – malarskich przedmiotów i obiektów, jak w instalacji „Najmilsze są drobne panie z ogromnym mieszkaniem”, w której nośnikami przedstawień stały się meble, miniaturowe wiatraki, wagi i zegary. W twórczości Doroty granica między obrazem pojętym jako przedstawienie i obrazem-obiektem zawsze była zresztą zatarta. Jej małe, malowane na tekturach obrazki miały jakość atrakcyjnego artystycznego przedmiotu. Tymczasem postacie i motywy coraz częściej uciekają z prostokątnej, płaskiej przestrzeni malarskiego tableaux. Tak było w instalacji „Boat people” – armadzie niedużych łódek z malowanymi sylwetkami ludzi na pokładzie. Te postaci robiły wrażenie wyciętych z obrazów – były wciąż płaskie, po malarsku dwuwymiarowe, ale wrzucone już w trójwymiarową, („realną”) przestrzeń galerii. Łódki wraz ze swymi bohaterami (reprezentującymi tzw. przekrój społeczeństwa) żeglowały więc po podłodze sal wystawowych, które zmieniały się tu o ocean – i równie dobrze mogło tu chodzić o wizję potopu, na który wszyscy przecież zasłużyliśmy, jak i o prozaiczną, codzienną żeglugę, która uprawiamy starając się nie utonąć w odmętach życia. Motyw „ucieczki z ram” pojawia się również w projekcie „Tam i z powrotem”, w którym obok tradycyjnych obrazów, pojawiają się malarskie obiekty, motywy, które wymknęły się tła, by zrobić krok w stronę granicy między przedstawieniem, a rzeczywistością.

W opowieściach Doroty Podlaskiej można doszukiwać się wątków autobiograficznych; kluczem do nich jest stale powracająca postać rudej marzycielki, w której, nie bez powodu, niektórzy dopatrują się reprezentacji autorki. Na autobiografii oparty jest również projekt „Tam i z powrotem”. „Tam” to Finlandia, w której artystka przebywała przez kilka miesięcy na stypendium. „Z powrotem” oznacza Warszawę, w której Podlaska osiedliła się po przyjeździe ze Skandynawii. Obrazy, pejzaże i malarskie obiekty składające się „Na tam i z powrotem” dokumentują więc epizody z życia artystki. Ale nie należy tej dokumentacji brać zbyt dosłownie. Kilka lat temu, komentując wystawę Doroty Podlaskiej „Płaczę w kinie”, opisywałem strategię artystki jako „praktykę prywatną” – sztukę wycofującą się z udziału w „wielkich narracjach” publicznej debaty, twórczość skrojoną na osobistą (ludzką) miarę i służącą jednostkowym, subiektywnym celom. Ta „sprywatyzowana” sztuka, uwolniona od publicznych powinności, splata się organicznie z codziennością – tworzenie staje się częścią dnia powszedniego, jest reakcją na bieżące wydarzenia i zarazem ich odbiciem. Teraz do pojęcia artystycznej „prywatności” dodałbym, za Adamem Klimczakiem, figurę sztuki jako autoterapii. Ta ostatnia wydaje się ważniejsza niż autobiografia. Scenariusze obrazkowych opowieści Podlaskiej pozostają oparte na faktach, ale niekoniecznie są im wierne. Sztuka nie tyle opisuje, ile pośredniczy między autorką, a jej życiem. Moment autoterapeutyczny tej twórczości realizuje się poprzez fabularyzację rzeczywistości. Gest konceptualizacji świata w fabułę, w opowieść, może być aktem odzyskania kontroli nad życiem. Jako narratorka, story-teller, artystka może dyktować warunki wewnątrz opowieści i swobodnie dysponować mocą oswajania rzeczywistości: może więc na przykład spoetyzować i udramatyzować banał, albo przeciwnie, odrealnić prawdziwą  tragedię i zmienić ją w bajkę.

Nic dziwnego, że Podlaska, ze swoim zamiłowaniem do fabularyzacji życia, nie raz sięgała w swoich obrazkowych historiach po poetykę melodramatu, odwoływała się do kina, a nawet pastiszowała konwencję telenoweli. Jeden z malarskich cykli artystki przedstawiał kolekcję happy endów, obrazków z całującymi się parami, na tle zachodzącego słońca, w klasycznym hollywoodzkim stylu. Hollywood i telenowele bez zahamowań operują kiczem – fałszują wprawdzie rzeczywistość, ale za to wiernie reprezentują marzenia. Podobnie czyni Dorota Podlaska, która fakty miesza z wyobrażeniami. Melodramatyczne historie o nieszczęśliwej miłości sąsiadują więc z erotycznymi projekcjami, a nostalgiczne opowieści z okrutnymi fantazmatami (na przykład o skrzywdzonych kobietach, które w odwecie za złamane serce sięgają po broń, a nawet dekapitują mężczyzn). I nie ma znaczenia co zdarzyło się naprawdę, a co zostało zmyślone; wszystko jest przecież równie realne, ponieważ wszystko jest częścią tej samej opowieści.

Sztuka Doroty Podlaskiej kusi do feministycznej interpretacji, choć sama artystka traktuje feministyczną krytykę z dystansem. Intymna skala, ujawnienie emocji, czułość w podejściu do bohaterów, a nawet nieskrywany sentymentalizm, melodramatyczny ton, niewielkie formaty prac, pozwalające schować malarstwo do damskiej torebki – to wszystko jakości, które stereotypowo utożsamiane są ze sztuką kobiet. Podlaska z premedytacją wzmacnia stereotyp i ochoczo się w niego wpisuje – samo wprowadzenie tego rodzaju „dziewczyńskich” jakości w artystyczny obieg, może być odczytywane jako wyzwanie rzucone w twarz męskim wyobrażeniom na temat sztuki. Jednym z ulubionych tematów Podlaskiej jest przecież wojna płci. Mężczyźni występują tu zazwyczaj w roli szwarccharakterów, choć z artystka relacjonuje epizody tej odwiecznej wojny bez doktrynalnego zacietrzewienia i z dobrotliwym dystansem. Podlaska ze swoją „dziewczyńską” wrażliwością, manifestuje autorską wersję „grilpower” – ale jeżeli w jej sztuce pojawia się moment wywrotowy, widział bym go raczej obok, niż wewnątrz dyskursu feministycznego. Tym momentem byłaby dla mnie pochwała marzeń. Nie bez powodu surrealiści upatrywali w wyobraźni rewolucyjny potencjał. U Podlaskiej również pojawiają się nadrealne sytuacje, choć w intencjach artystki brak jest Bretonowskiego zapału do obalania władzy rozumu za wszelką cenę. Artystka zamiast rewolucji wybiera łagodny sabotaż rzeczywistości. Przedmiotem tej nieofensywnej, subtelnej subwersji są szarość i monotonia codzienności, nieuchronne wyobcowanie i egzystencjalna pustka. Dorota Podlaska sabotuje prozę i brutalność rzeczywistości poprzez przerabianie jej w fabularną, poetycką narrację. I dlatego właśnie tak trudno oprzeć się jej pracom – nie potrafimy powstrzymać się, by nie kolaborować z artystką w tym poetyckim procederze.

Stach Szabłowski
Tekst ukazał się w katalogu do wystawy „Habitat” w Muzeum Narodowym w Szczecinie,  w 2005 roku

* * *

„Tam i z powrotem” to pierwsza wystawa Doroty po je powrocie ze stypendium w Svenska Yrkeshogskolan w Nykarleby, na którym spędziła cztery miesiące. „Tam” można odczytywać jako konkretne miejsce – niewielka miejscowość w Finlandii gdzie powstała cześć eksponowanych obrazów. „Z powrotem” oznaczałoby wtedy Polskę, a konkretnie Warszawę, w której Dorota zamieszkała po przyjeździe ze Skandynawii i dokończyła prace nad wystawą. W tym kontekście prezentowane prace są rodzajem dziennika z podróży, ale i z życia „na miejscu”. Można je czytać jak pamiętnik, w którym zostały utrwalone zdarzenia z tych ostatnich miesięcy. Właściwie nie zdarzenia, jako że słowo to sugeruje rejestrowanie wyjątkowych momentów, a raczej napotkane widoki. Dorota przedstawia takie sceny z otaczającego go świata, które nie tyle wydają się specjalnie wybrane, co pojawiły się przed jej oczyma. Wszystkie elementy oglądanego świata wydają się w równym stopniu ważne. Są na tyle istotne by uwiecznić je na kolejnej kartce z podróży. Kominy. Pan z panią w samochodzie. Szosa. Ktoś, kto się kąpie. Ludzie czekający na przystanku. Inni jadący tramwajem. Domki. Chmurki.

Zwyczajność, w jakiś sensie banalność zarejestrowanych widoków jest tu bardzo istotna. Jeśli nazwałam te obrazki dziennikiem z podróży, to nie z myślą o tym, że Dorota zarejestrowała ważne zabytki i ważnych ludzi, co umożliwiałoby nam odtworzenie punktów jej wyprawy. Być może ona pamięta, ale my nie rozpoznamy gdzie to się działo, kto jest przedstawiony, co robi (choćby skąd i dokąd jedzie). Ludzie i miejsca przedstawione na tych obrazkach są dla nas anonimowe. Tak naprawdę nie wiemy nawet, czy są one ze świata rzeczywistego. Wielokrotnie już bowiem artystka w ten sam sposób rejestrowała sceny dostrzeżone na małym ekranie. To, co realne miesza się z tym, co medialne.

Ta cecha malarstwo Dorota przyczyniła się do tego, że zaprezentowany przez nia malarski pamiętnik staje się dla nas przede wszystkim zapisem stanów psychicznych pokazywanych poprzez te pozornie mało znaczące kadry. Przy takim ujęciu twórczości inne jej elementy, niż na przykład identyfikowanie poszczególnych scen, stają się istotne. W wypadku prezentowanej ekspozycji, tym, co zwraca uwagę jest brak celu podrózy, w której jej towarzyszymy. „Tam i z powrotem” wyeksponowane zostało w taki sposób, że parce tworzą krąg, co sugeruje ruch po kole i ciągłe powracanie do miejsca, z którego się wyruszyło. Co więcej, umieszczenie ich na wysokości horyzontu sugeruje jakieś nieokreślone „gdzieś tam daleko”, które jak horyzont nieustannie umyka. Wydaje się, ze najważniejsze jest samo wędrowanie. Albo może raczej wyruszenie w podróż (powodowane pragnieniem wyjścia w drogę). Opuszczanie miejsca, w którym się jest, niekoniecznie związane z chęcią dotarcia gdzieś.

„Tam i z powrotem” jest więc nie tylko opowieścią o konkretnej wyprawie. To także przywołanie motywu drogi w szerokim jej znaczeniu – poprzez tę jedną podróż pojawia się tu doświadczenie przemieszczania się w przestrzeni (nie zawsze w sensie geograficznym, bo obejmuje też to, co wewnętrzne). Odwołania do drogi mogą postrzegane jako próby porządkowania i nadania sensu naszemu widzeniu świata, miejscu, jakie w nim zajmujemy i sposobowi, w jaki w nim funkcjonujemy. Ukazanie biegu drogi, sposób jej przemierzania to metaforyczne ujęcie bycia w świecie.

Warty podkreślenia jest sposób, w jaki prace powieszono na tej wystawie, bo podobnie jak w wypadku wszystkich ekspozycji Doroty istotny jest nie tylko wybór prezentowanych prac, ale i to jak zostały zaaranżowane. Są one zawsze czymś w rodzaju malarskiej instalacji, poprzez która artystka umieszcza poszczególne obrazki w zaaranżowanej przez siebie przestrzenia znaczeniowej. Ten wymiar twórczości moze być postrzegany jako rodzaj wizualnego kreowania fabuły.

Agata Jakubowska
Tekst ukazał się w katalogu do wystawy „Tam i z powrotem” w Galerii Le Guern w 2005 roku

„Tam i z powrotem”
2005 – Galeria Le Guern, Warszawa
2006 – Habitat, Muzeum Narodowe w Szczecinie