Lekarstwo na tęsknotę

2009
targowisko Stadion, Galeria Kordegarda, Warszawa

Komu, komu? Bo idę do domu! Kto by nie znał tych głośnych  krzyków wydawanych przez sprzedawców na placu targowym? Zdaje się, że głośne zachwalanie swoich wyrobów i głośne zachęcania do ich nabycia powoli się znika. A może nie całkiem, po prostu zamieniają  się one tylko w inne  postaci? Reklamy i inne akcje promocyjno- marketingowe bywają bardzo głośne!

I dopóki istnieją place targowe, dopóty  bezpośrednia sprzedaż  wszelakich, swoich wyrobów na nich będzie najłatwiejszym sposobem spieniężenia własnych zdolności i talentu. Ba, albo pracowitości, to też się liczy!  Bez honorarium dla pośredników  i zbędnych sumy zainwestowanych w reklamy i szeroko pojęte akcje marketingowe. Ba, różne aukcje bywają skuteczne, ale nie do końca jednoznaczne moralnie!

Właśnie w czasach powszechnie nagłośnianych jako kryzysu Dorota Podlaska zdecydowała sprzedawać paraleki własnego wyrobu na największym placu targowym w stolicy. To teren pozostałości po słynnym Jarmarku Europa, który ma ustąpić miejsca Stadionu Narodowym i  kompleksu hotelowo-kongresowemu. Niech warszawiak będzie dumny z czegoś innego aniżeli z ruiny Stadionu Dziesięciolecia!

Jak każdy inny kupiec artystka miała zaplecze magazynowe. Przygotowywała swoje narzędzie pracy w postaci wózka podręcznego oraz asortyment gościnnie w magazynie pana Sławka, jeden z tysięcy polskich kupców. Fama stadionowa szybko rozeszła. Przed startem kolega pana Sławka przyszedł prosić Dorotę o malowanie portretu swojej córki, chorej na porażenie mózgowe. Cel szlachetny, więc nasza malarka zgodziła się bez warunkowo i od razu. Kupiec warszawski (i stadionowy), jak na kupca przystało, obiecywał finanse:- mogę  nawet zbierać pieniądze dla Pani za malowanie portretu! W dobie kryzysu, Doroto, trzeba liczyć z każdym, ewentualnym mecenasem sztuki! Ja też zacznę szukać sponsora dla swojego właśnie teraz pisanego tekstu…

Ale od gadania nie przybywa niczego konkretnego. Malarka rzeczowo przystępował do pracy będąc jeszcze w zapleczu magazynowym. Przedstawiła nowo poznanemu kupcu swoją ofertę, wśród której znalazł się maść Prosperity. Po prostu aby kupcom polepszyła koniunktura. Na nieszczęście swoje Dorota Podlaska miała tylko wersję wietnamską tej cudownej maści. Im to nie trzeba!- Twierdził mocno i stanowczo nasz kupiec w obecności skośnego, czarnowłosy kupca. –Niech pan powtórzy do kamery- prosiłem szczerze; taka wypowiedź powinno znaleźć się w kadrze kamerzystki Oli. Kupiec stadionowy powtórzył z kupiecką i chłopską konsekwencją. W ten sposób modlitwa o to, aby krowa sąsiadowi  zdechła w wersji stadionowej otrzymała nowe brzmienie: „ Boże, sypnij złotówki naszym, polskim kupcom a wietnamskim ani złamanego grosza”. Niech i to będzie, ale nie tyle Bóg, co maść Prosperity Doroty Podlaskiej! Żniwo artystyczne na dzień dobry wygląda obiecująco. W swej ofercie Dorota miała jeszcze „balsam na zaciętą twarz”, lek na samotność oraz  olej wzmacniający kupiecką solidarność, czyli jak to mówimy po swojemu „ w jedność siła”! I jeszcze inne,  wszelkie cudeńka na życzliwość i radości życia! „Kupić nie żałować! To wcale nie pieniądze wyrzucone w błoto”. Tak właśnie zachęcałem później  swoich rodaków, kiedy mieli jeszcze wątpliwości po wyjaśnieniu Doroty.

No I dziemy w Stadion, z pełną obstawą. Jeden z ochroniarzy został delegowany do towarzyszenia Dorocie na całej jej trasie. Wpierw musiał doprowadzić Dorotę do swoich przełożonych. Gromadą poszliśmy więc sławetną Wielką Poprzecznicą, przy której w czasach Prosperity nieruchomości w postaci blaszanych Szczęk kosztowały ładniekilkadziesiąt tysięcy dolarów. – Czym ona handluje, że zostaje zatrzymana przez ochroniarzy-usłyszałem z ust pewnej sprzedawczyni-Wietnamki na niecodzienny widok. Poprosiłem aby Dorota poszła do niej. Posłusznie wykonywała moje polecenie z nadzieją na pierwszą transakcję. Ku mojemu rozczarowaniu, Wietnamka uciekła przed Dorotą do sąsiednich szczęk nie dowiedziawszy  się, czymże ta Polka dysponowała i chciała zaoferować. No cóż azjatycka wstydliwość wzięła się górę nad ciekawością. Jej strata! Idziemy dalej do siedziby ochroniarzy, aby pokazać, że asortyment jak najbardziej dopuszczony jest do powszechnego obrotu. Ci z kolej mieli całkiem zaufania do naszej artystki, nie zajrzeli ani na wiech ani pod spód! Handlować każdy może! Nawet paralekami, jeśli znajdzie się na to chętny!

Pierwsza sprzedaż zarazem zarobki Doroty nastąpiła bardzo szybko. Grupka kupców wietnamskich miała jeszcze wątpliwość, ale jeden usłyszawszy, że za jedynie dwa złote można dostać maść leczącą wszelką dolegliwość wyciągnął portfel i kupił. Się cieszę niezmiernie, przecież czytał instrukcję użytkowania po swojemu: „bôi lót tay, bay tiếp!”, przetłumaczony przeze mnie z polskiego „smarujesz, jedziesz!”.  Dorota miała obawę, czy dobrze oddaję to co jest po polsku. Zapewniłem, że bardzo dobrze, nawet zastosowałem wietnamski rym częstochowski! A że po wietnamsku smarujesz i polecisz wcale nie świadczy o złej woli tłumacza tylko o  różnych skutkach  tej samej czynności, zależnych od tego czy wykonana jest po wietnamsku, po polsku, ba, czy po francusku!

Doroto, sypnij mi trochę groszy! Była to przecież wspólna akcja marketingu i promocji! Kredyt na M-2 ciągle mam do spłacania…

Ngo Van Toung, Warszawa, 2009